Wiele lat temu jechałem z małego miasteczka na południu Polski na Kaszuby z trójką młodocianych przestępców. Najmłodszy miał jakieś sześć lat, starsi mieli po około dwanaście. Po pierwszych czterystu kilometrach nudzili się już strasznie i trzeba im było wymyślić jakieś zajęcie. Wymyśliłem. Kazałem im liczyć tirówki — ten, który naliczy najwięcej dostawał sto punktów. Nie informowałem z góry, że punkty nie są przeliczalane na cokolwiek. Problemy zaczęły sie pod koniec podróży. Zjechaliśmy już na małe, lokalne drogi, a młodzi pytali czy pani idąca wzdłuż drogi niosąc drewno z lasu to tirówka czy nie — nie byłem pewien czym w wolnym czasie zjamują się tirówki. Poważne dylematy. Gdy dojechaliśmy na miejsce wszyscy byli zbyt zmęczeni, by domagać się swoich punktów. Kilka tygodni później, po powrocie z uroczych wakacji, matka jednego znich zawezwała mnie na dywanik. Poradziłem sobie, postawiłem na swoim, nie odzywała się do mnie przez parę miesięcy. Teraz jej syn jest już dorosłym, bardzo sensownym factem. Jakoś nie skrzywiłem mu życia.
Dzisiaj dostałem 100 punktów w Internecie. Jest ok, ale nie skaczę z radości. Znam ten numer.